Rozmowy przy końcu

Rozmowy przy końcu: Zderzenie cz. I

Przebudzenie

Z ciemności wyrwał mnie huk i ból lewego ramienia. Z trudem otworzyłem oczy, ból mącił moje myśli i wzrok. Widziałem jedynie światło i niewyraźne kształty. Wstrząsnęły mną torsje, nie mogąc się podnieść, wymiotowałem pod siebie. Po chwili straciłem przytomność. Gdy przebudziłem się ponownie, dalej leżałem na ziemi, w kałuży już zaschniętej żółci. Ból przeminął, ale w ustach dalej czułem smak soków trawiennych i suchość. „Co się stało?” Pomyślałem, wstając powoli, z trudem. ” Nie pamiętam, żebym wczoraj pił, a na pewno nie mogłem wypić aż tyle, żeby urwał mi się film.” Powoli odzyskiwałem zmysły, kształty i światło okazały się być żyrandolem z imitacji kryształu, który wisiał nad wyglądającym na szpitalne łóżkiem.

„Co się stało, gdzie ja jestem?” Powiedziałem na głos, z nadzieją, że pojawi się obok mnie ktoś, kto wyjaśni mi wszystko. Jednak nikt się nie pojawił. Rozglądając się po pomieszczeniu, nie zauważyłem nic, co byłoby jakąkolwiek wskazówką dotyczącą mojego położenia. Statek, na którym pracowałem, znałem lepiej od swojego mieszkania. To miejsce nie przypominało żadnej z jego kabin. Pokój, w którym się znajdowałem, przypominał bardziej wystrojoną sypialnie niż salę medyczną. Ściany były oklejone wzorzystą tapetą, o wszystkich odcieniach zieleni, jedynie przerywanej dwoma wyłączonymi ekranami. Żyrandol wiszący nad łóżkiem szpitalnym wydawał się nie wisieć na niczym, a bardziej unosić, leniwie kołysząc się w dziwnie kojącym, prawie hipnotycznym rytmie. Oprócz tego w pokoju nic nie było. Żadnych szuflad, blatów, przyrządów chirurgicznych, czy nawet badawczych. Dopiero po chwili doszło do mnie, że nigdzie nie widać drzwi. Po raz pierwszy w życiu poczułem klaustrofobię. Pracując na frachtowcu, człowiek przyzwyczaja się, a z czasem nawet preferuje ciasnotę. Było to dla mnie nowe doświadczenie, strach przed pomieszczeniem. Po chwili zrozumiałem absurdalność tego uczucia. Śmiejąc się w duchu z własnej głupoty, podszedłem powoli do jednej ze ścian i zacząłem szukać klamki, panelu, guzika, czegoś, co pozwoliłoby mi się wydostać ze smrodu soków trawiennych i tej okropnej tapety. Nie znalazłem nic przez dłuższy czas.

„Jak zawsze w ostatnim miejscu” Zaśmiałem się do siebie, naciskając mały przycisk, praktycznie niewidoczny z większej odległości. Fragment ściany przede mną pękł i zniknął z lekkim, przyjemnym westchnieniem pod podłożem. Przede mną ukazał się korytarz usłany czerwonym dywanem. Ściany pokrywały malowidła gór i lasów, na suficie widoczne było niebo. Powolnym krokiem ruszyłem korytarzem, wpatrzony w obraz, który mnie otaczał. Nigdy nie widziałem tak realnego malarstwa, szczególnie że zdawało się być zrobione metodą tradycyjną. Wydawało mi się momentami, że widzę ruch koron drzew, lekko kołyszących się przy podmuchach wiatru, że słyszę szum liści, igieł, a w oddali wody. Zafascynowany krajobrazem wpadłem na drzwi, dzięki czemu ocknąłem się z zachwytu. W przeciwieństwie do pomieszczenia, w którym się ocknąłem, drzwi były widoczne. Zrobione z najlepszej imitacji drewna, z wyrzeźbionymi pnączami oraz pozłacaną klamką w tym samym stylu. Chwytając z klamkę, doszły mnie dziwne myśli. Zacząłem zastanawiać się, co jest po drugiej stronie, czy jest tam ktoś, kto będzie w stanie mi wyjaśnić, jak się tu znalazłem.

„Co jeśli zostałem porwany?” Myśl wybrzmiała w mojej głowie. Samoistnie. Dłuższą chwilę stałem, z ręką na klamce, bez ruchu. Zastanawiając się, co może być po drugiej stronie.

„Nad czym się zastanawiam? Na cholerę się denerwuję? Jakbym próbował dramatyzować jeszcze bardziej swoją sytuację.” Powiedziałem do siebie, naciskając klamkę. Pchnąłem drzwi, ale nic to nie dało. Spojrzałem ponownie na klamkę, szukając dziurki od klucza. Nie znalazłem jej, zobaczyłem za to małą tabliczkę z napisem „ciągnij”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *